Z Warszawą w Sercu

Z WARSZAWĄ W SERCU

Przez lata pracy przy mikrofonie Wolnej Europy, czytając programy i dzienniki radiowe, kończyłam je zapowiadać: Tu Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa… A myślami wybiegałam do dnia, w którym będę mogła zapowiedzieć: Tu Polskie Radio Warszawa. Mówiąc codziennie do Kraju, czułam jego bliskość – wyznała po 30 latach pracy radiowca RWE.

Warszawa i Polska były miłością Irminy Zembrzuskiej do końca. Myślała już, że życia jej nie starczy, aby zobaczyć wolną Ojczyznę. Jako „zapluty karzeł reakcji”, a później „agent z Wolnej Europy” nie miała prawa powrotu do kraju, granica do Polski była dla niej przez komunistyczny reżim zamknięta. Ale kiedy po upadku PRL powitała po latach swoje miasto uznała, że to cud. Drugi, bo za pierwszy cud uważała fakt, iż przeżyła Powstanie Warszawskie.

– A trzecim cudemjest, że Irma wróciła do swego serdecznego miasta na wieczny odpoczynek – mówili koledzy z RWE, którzy żegnali ją 2 sierpnia 2019 r. na Wojskowych Powązkach. Polska żegnała ją z honorami, w wojskowej asyście i przy powstańczym sztandarze. „Irma” przeżyła 94 lata, choć uroczystych obchodów 75. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, w którym bohatersko walczyła o swoje miasto, nie doczekała.

Irmina Leokadia Zembrzuska-Wysocka urodziła się 4 grudnia 1925 roku w Warszawie. Była warszawianką z dziada pradziada. Jedynaczką. Ojciec, Romuald Zembrzuski, był zawodowym wojskowym. Po kampanii wrześniowej wrócił z internowania na Węgrzech i działał w konspiracji. Mało go było w domu.Matka, Genowefa z domu Słojewska, na której barkach spoczęło utrzymanie rodziny dopilnowała jednak, aby córka zdała okupacyjną maturę w Gimnazjum Sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu.

– Na tym zakończyłam swoją edukację – opowiadała „Irma” 31 lipca 2014 r. w Muzeum Powstania Warszawskiego. – W 1942 r. dołączyłam do „sprawy”. Zostałam zaprzysiężona w AK, przyjmując pseudonim „Irma”. Koleżanka, też harcerka, wciągnęła mnie do 21. Żeńskiej Drużynie Warszawskiej i w Szpitalu Ujazdowskim pomagałyśmy rannym żołnierzom z 1939 roku. Opiekowałyśmy się nimi, dożywiałyśmy. Nie było łatwo, ale byłyśmy z tego dumne.Aby pomóc mamie dorabiałam też trochę jako maszynistka.
W konspiracji zrobiła kurs sanitarny, nauczyła się robić zastrzyki, robić opatrunki. Młodzi przygotowywali się do walki, również psychicznie. Czuli, że musi nastąpić bój przeciwko niemieckiemu okupantowi, aby przerwać jego terror i niebywałe okrucieństwo. Czekali tylko na rozkaz.

Kiedy wybiła Godzina „W”, „Irma” miała niecałe 19 lat. „Boże, nareszcie!” – szepnęła. Wzięła przyszykowaną apteczkę, opaski, trochę cukru i suchary. Nie przypuszczała, że idąc „na punkt” w Śródmieściu Północnym, już nie wróci do domu. Nie pożegnała się nawet z mamą, bo „Wielka Przygoda” miała potrwać kilka dni, najwyżej tydzień.

Nigdy nie zapomniała wzruszenia serca, kiedy na rogu Jasnej zobaczyła chłopaka z karabinem, z opaską AK, a w oknach sztandary biało-czerwone – kawałek wolnej Polski! Do końca życia miała przed oczami też inne momenty z 1 Sierpnia. Na przykład chłopca we krwi, który – kiedy chciała przeciąć mundurek, żeby dostać się do jego rany – usłyszała: „Nie, siostro, nie! To mundur mojego ojca, z 1939 roku. Mama go tylko dopasowała na mnie”. Miał pseudonim „Tom”. Powstanie przeżył, ale później była przy nim jak umierał w niemieckim obozie Zeitheim. Za parę minut chłopcy przynieśli jej następnego, ten miał pseudonim „Stach”. Miał ranę w nerkach i w brzuch. Odchodził na jej oczach… Taki był jej pierwszy dzień Powstania.
Sceny z tego boju o swoje miasto nosiła w sercu do końca życia, podobnie jak ruiny „zamordowanej” Warszawy. W trudnych chwilach ratowała ją poezja. Oto fragment jej wiersza „Niosę Ją w sobie“: „Nie mam ucieczki, odwrotu,/ Przez ból rozłąki, rozstania/Jestem skazana na Polskę/ Wyrokiem bez odwołania” […].

Podkreślała zawsze, że nie była bohaterką, ale zwyczajną dziewczyną. Ot, wykonywała normalną pracę sanitariuszki, ale też – jak trzeba było przekazać meldunki – to i łączniczki,a czasem kucharki. Jej zdaniem polska służba sanitarna w czasie okupacji zasługiwała na podziw. Dziewczyny sanitariuszki też wykonywały ciężką, niebezpieczną, wręcz morderczą pracę. „Irma” nosiła rannych chłopaków na noszach, często zich bronią, bo chcieli walczyć dalej. Opatrywała im rany. Ciężkie były też ich plecaki, czy saperki. Jak inne dziewczyny „z lusterkiem” czyniła to z obowiązku, ale też ze współczucia dla nich, z miłości. Wspominała:
– Józek i „Bill” zostali ciężko ranni. Pamiętam tę drogę do szpitala w PKO. „Billa” nieśli koledzy, a ja z „Władą” (Władysławą Puchałą) – Józka. Droga jak na Golgotę, gruzy dochodziły do piętra. Myślałam, że żyły mi na rękach popękają, a oczy wypłyną na wierzch od gryzącego dymu. Były momenty, gdy myślałam, że upuszczę nosze na gruzy. Józek był strasznie ciężki, chłopisko wysokie i jeszcze te jego saperki i plecak, z którym nie chciał się rozstać. Bardzo długo czekałyśmy zanim wzięli go na stół operacyjny […] Umarł nad ranem, zaraz po naszym odejściu –pisała w swoich powstańczych zapiskach. Tylko część z nich ocalała, wraz z jej wierszami, ukazały się w Polsce drukiem, w książce „Z Warszawą w sercu” (1996, 2016).

Tak wyglądała jej powstańcza służba do 9 września 1944 r.; wIII plutonie 3. kompanii zgrupowania „Bartkiewicz”, I Obwód „Radwan” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej, kiedy „Irma”… zaczęła żegnać się ze światem.W Arbeitsamcie, przy placu Dąbrowskiego,przynieśli tamtego dnia chłopaka ze zdartą skórą na głowie i ranną nogą. Zaczęła go opatrywać, gdy nagle, podczas silnego bombardowania, spadła bomba. Huk, ciemno, usłyszała trzask swojej nogi. Najpierw rwała ją cholernie, a potem jakby jej w ogóle nie było. Odłamek utkwił w kości,cudem uniknęła amputacji nogi. Tym razem to „Irma” była noszona przez służbę sanitarną, w ogniu kul, od szpitala do szpitala. Brakowało łóżek. Wreszcie przyjęto ją, 12 września, do szpitala na Hożej, gdzie przeszła trudną operację. Ale po trzech tygodnia ich pobytu w szpitalu polowym, 27 września 1944 – jeszcze kulawa, z bolesną sztywną nogą i ledwie słysząca na lewe uchu – powróciła do walczącego oddziału, mocno już przerzedzonego… Za dzielność, odwagę i bohaterstwo została odznaczona Krzyżem Walecznych.
Po kapitulacji, którą mocno przeżyła psychicznie, „Irma”, podobnie jak inni powstańcy, trafiła do niemieckiej niewoli. Z transportem rannych Niemcy wywieźli ją w październiku1944 doszpitala w Stalagu IV-B/H Zeithain (podobóz Stalagu IV-B Mühlberg), między Dreznem a Lipskiem.W gorączce omal tam nie umarła i jak wielu innych chłopców i koleżanek z AKnie znalazła się na cmentarzu za obozem, gdzie Niemcy wywozili ich ciała.
Po wyzwoleniu i kilkutygodniowym leczeniu w szpitalu UNRRY w Hanau pod Frankfurtem nad Menem,podjęła tam na oddziale dziecięcym pracę, rozpoczęła też studia medyczne na frankfurckim uniwersytecie. Po ukończeniu dwóch semestrów, jesienią 1946 roku, wyjechała do Włoch, skąd wraz z „andersowcowcami” ewakuowała się do Anglii. Na Wyspach wyszła za mąż, miała dwoje dzieci. Cały czas działała aktywnie wakowskiej emigracji w Londynie. Na jednej z niepodległościowych akademii, na której recytowała wiersze, wypatrzył ją Jan Nowak Jeziorański. Tworzył on wówczas Radio Wolna Europa i zaproponował jej pracę spikerki w tej radiostacji, w Monachium(RFN). „Będzie pani mówić do swojej Warszawy, będzie pani mówić do Polski. Kiedy pani może zacząć?” – zapytał kategorycznie, oczekując szybkiej odpowiedzi. Decyzja jednak nie była łatwa. Do Monachium pojechał najpierw jej mąż, w pół roku potem ona z dzieciakami: Hanią i Andrzejem. Był rok 1958. Dzieci oponowały, nie lubiły Niemiec, zresztą później wybrały Anglię, aby kształcić się i zamieszkać do dziś.
Za to Irma była szczęśliwa. Dzięki pracy w Rozgłośni Polskiej Wolna Europa miała bliższy kontakt z Polską, wiedziała co się w kraju dzieje.Cieszyło ją, że ta Wolna Europa jest słuchana, że była dla rodaków jakimś kołem ratunkowym. Czuła się Ojczyźnie potrzebna, zwłaszcza że do RWE docierały liczne listytypu: „Jak dobrze, że możemy trochę wolnego świata usłyszeć. Dziękujemy Wam!”; „Mimo iż wiele wysiłku musimy tracić, aby przez zagłuszanie chociaż trochę tego głosu przeszło”.„Wódz”RWE, Jan Nowak-Jeziorański,był energiczny, stanowczy, Amerykanie się z nim liczyli. Zespół czuł się bezpiecznie pod amerykańskim parasolem. Poza tym „Irma” była w swoim środowisku – na początku cały zespół sekcji polskiej RWE stanowili bowiem akowcy. Albo „wrześniowcy”. Jednak powoli odchodzili oni na wieczną wartę. We wrześniu 2018 r. zmarł Aleksander Menhard – ps. „Tyka“, „Drut“, towarzysz broni„Irmy”.
Odeszła również Irmina Leokadia Zembrzuska-Wysocka, ps. „Irma” . Zmarła 17 lutego 2019 r. w Monachium. Do końca była aktywna, znana i poważana w środowisku polonijnym. Udzielała się społecznie na licznych uroczystościach i spotkaniach, podtrzymując żywy kontakt z młodzieżą szkolną i harcerzami.
– Pani Irma należała do najładniejszych kobiet Wolnej Europy – opowiada zaprzyjaźniony z nią Bogdan Żurek z RWE, z którym utrzymywała kontakt aż do śmierci. – Miała ładny, charakterystyczny głos, cieszyła się duży mautorytetem. W Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa pracowała blisko 30lat. Była ostatnim powstańcem warszawskim w Monachium.

W 2005 r. Irmina Leokadia Zembrzuska-Wysocka, ps „Irma” została awansowana na podporucznika Wojska Polskiego. Dwa lata później odznaczona Krzyżem Kawalerskim, a w 2016 r. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Monachium, skąd na falach eteru kontynuowała walkę o wolną Polskę, pożegnało ją 25 lutego 2019 r., w kościele pw. św. Moniki na Neuperlachu. A 2 sierpnia 2019 r., po mszy św. w Katedrze Polowej Wojska Polskiego, urna z prochami bohaterskiej sanitariuszki spoczęła wśród towarzyszy broni na warszawskich Powązkach Wojskowych.

Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku „Forum Dziennikarzy”, Warszawa, wrzesień 2019.