W chatynce pod Sarbiewem
Wokół bory dziewicze,
niedaleko łaskawe niebo
wioski Twojej,
odgłos królewskich polowań
i oszałamiające mnóstwo intryg.
A Ty, poeta uwieńczony,
zaszyty w niskiej chatynce polnej,
jakże umęczony życiem doczesnym,
z duszą rozdartą pomiędzy niebem a ziemią,
marzysz o spokoju
błogim, domu niebiańskim,
pieśni nad pieśniami.
Odsunąłeś się od muz uroczych.
Zatopiony w uczonych meandrach,
zagłębiasz się w kolejne księgi,
wytężasz usiłowania
z bólem,
ciężarem trosk licznych, wiernych
Bogu, piszesz obowiązkowe kazanie.
Jedno z pięciu tej niedzieli.
Lecz myśli Twoje są przy Appolinie,
który Cię Księciem poezji nazywa,
kocha Twoje barokowe rymy,
horacjańską poezję jak boską szanuje,
miłą uszom Rzymian.
I czeka na spełnienie Twojej
ody doskonałej.
Jednak pieśniom trudno wyrosnąć
w gąszczu filozofii.
Harfa ni cytra nie zabrzmi.
Pierś nie zaśpiewa.
Nie zadźwięczy poezja
na ugorze.
W polnej chatynce
wyrywa się jedynie westchnienie.
Spoglądasz w niebo miłosierne. Wspominasz
źródło przejrzystsze niźli szkła kryształy.
Dotyk srebra wody chłodnej,
zapach lip miodnych.
Widzisz fiołki, irysy,
biel sadu familii zacnej i starej…
Aż nagle!
Ogarnia Cię tamten dźwięk dzwonu!
Woń znajomego kadzidła…
I już przenosisz się do lat pacholęcych!
Zrzucasz pęta kaznodziei!
I już zawracasz odchodzące muzy,
piszesz do Ozdoby Sarmacji Twojej…
Ale o Bugu,
o rzece,
co podobna do tamtej strugi,
w której przeglądałeś się
jako beztroski chłopiec młody,
wielbiąc fal gołębie.
I już sławisz jej niezmąconą toń błękitną!
Czystszą nad szklane kryształy…
Pod szatą genialnej łaciny.
I czerpiesz ,
czerpiesz garściami,
ożywczych jej wód zdroje.
I zyskujesz tężyznę,
moc ducha Horacego,
najskrytsze spełnienie swoje
oraz dozgonną miłość
przyjaciela Appolina.
Sarbiewo, 2006