Do Fryderyka na Majorce
Palmą olśniony
Fryderyku,
kiedy w listopadzie 1838, przybijałeś tutaj
witało Cię niebo jak turkus,
morze jak lazur, góry
jak szmaragd, powietrze
jak w niebie, a w nocy
gitary i śpiewy po całych godzinach.
Chroniąc się od oczu Paryża znalazłeś
w mauretańskich murach romantyczną miłość,
przecudne życie,
a z balkonu z winogronami nad głową upajałeś się
zielono-niebieskim pejzażem rajskiej wyspy.
Cisza była tu wielka, nie zakłócała jej ani obfitość palm,
cedrów, oliwek, pomarańcz, fig, granatów,
ani kwiatów niewiędnących, ani łodzi wtedy nielicznych.
Dziś Mallorca już nie dzika, maszty
w tym samym porcie trudno zliczyć, a wszystkie
prześcigają się w swojej wzniosłości.
Romantycznych kochanków nie ubyło,
tak samo kwitną oleandry
i zachwyt złotymi murami katedry też nie mniejszy.
Niezmienione stoją także wąskie uliczki Palmy, a długowieczne
drzewo oliwne nieopodal królewskiego pałacu Almudaina,
o poskręcanej figurze,
liczy dziś nie osiemset, a prawie tysiąc lat….
Palma, 16 czerwca 2009
Kochający i chory w Valdemosie
Wkrótce jednak opadły wszystkie kwiaty,
nadeszły zimne deszcze, wiatry i choroba Twoja
i nawet orzeźwiający klimat malowniczej kotliny –
okolonej wieńcem gór Serra de la Tramuntana, po których
zdzierałeś eleganckie paryskie buciki
nie pomógł, choć miałeś zawdzięczać mu życie.
Mimo iż przybyłeś do Valdemosy z otwartymi po słowiańsku
ramionami, radosny w podziwie dla pustelni
zawieszonej pomiędzy głazami a morzem
dla skalnych dębów,
gajów oliwnych, migdałowych, chlebowych…
Bo wszystko tutaj oddychało poezją.
Wytchnienia nie przyniosły Ci kamienne mury kartuskich mnichów
(w 1399 podarowanych im przez majorkańskiego króla
Marcina I Ludzkiego, aż musieli ją porzucić w 1836),
ani magiczne wiktuały z ich starej apteki,
ani ołtarz żarliwie czczący św. Katarzynę (miejscową la beatatą),
ani czule adorująca Twój geniusz ukochana Aurora
i jej dzieci, którym ojcowałeś.
A może kruchy biedny Aniele przez tych dni dziewięćdziesiąt osiem
zbyt tutaj mało, po salonach, oddychałeś?
Relaksowałeś… ? Za mało tuliłeś miłość dopiero co zrodzoną?
I raniło Cię nawet róży dotknięcie?
Zaczęły nawiedzać Cię widma i mary…
Osaczony wśród niewygód i wiatrów wycia, musiałeś – o zgrozo!
– walczyć w ciemnościach z upiorami, znajdując rozkosz jedynie
w swojej sztuce boskiej, w tonach błękitnych, płynących
spod Twoich długich palców, kiedy tylko otwierałeś wieko fortepianu.
Muzyka była dla Ciebie jedynym światłem, ale zbyt zachłanna dla Twojej wątłości.
Nie mogły tego pojąć czarne piękne oczy
Jutrzenki kochającej, a Ty
najbardziej skryty z geniuszów –
zamykałeś się w zimnej celi i samotny, w cierpieniu śmiertelnym,
opędzając się nocnym koszmarom,
łamałeś pióra i doskonaliłeś deszczowe, pełne żalu
preludia i ballady, mazurki i polonezy
(bo zakazaną polskość też tu przywiozłeś…).
Ale tworząc swoje arcydzieła w płaczu, nadludzko znużony
omal nie wyplułeś duszy…
Dziś Twoja najczystsza muzyka, choć smutna i deszczowa,
wypełnia szczelnie niewilgotne już i przyjazne mury
klasztoru pod bluszczem.
Unosi się lotem jaskółki po całej dolinie, która zaraz w marcu
zakwitła biało-różowym zapachem magnolii
(czego już nie doczekałeś…)
i słyszy jak niegdyś krzyk orła na skale.
W Twojej celi pielęgnuje się niemal każdy oddech
i kosmek włosów poety fortepianu,
a Ty pewnie bywasz wśród tamtych widziadeł
(espaces imaginares)
– blady, kapryśny, z błędnym spojrzeniem –
z tymi duchami choroby przeklętej , która sprawiła Twoje stąd
wygnanie na dwukołowym wózku brilocho,
po dzikich bezdrożach z wyspy bezdusznej.
Aż kończąc najsmutniejszą podróż miłosną w romantyzmie
znalazłeś w Nohant świat bardziej Ci przyjazny,
choć już nie przy boku sławnej baronowej …
Za to pozostałeś Solus et Unicus
(Jedyny i niepowtarzalny).
Fenomen Chopin.
Valdemosa, 17 czerwca 2009