W progach mojej Alma Mater
a więc przybyłam do mojej Alma Mater
przekroczyłam jej progi drżącym krokiem
pierwszy raz po latach trzydziestu dziewięciu
bez tarczy na ramieniu (I LO im. Marii Konopnickiej)
bez granatowego mundurka
i bez kapci (cichych i miękkich)
przybyłam aby zobaczyć historyczne mury
za władzy cara jeszcze budowane
z wysokimi wnętrzami drzwiami łukami
pośrodku z patio zielonym oraz jabłonką tą samą
pod którą obecnie poezja rozbrzmiewa
a kiedyś kroki spacerów obowiązkowych
od dzwonka do dzwonka
w dłoniach szacownego klucznika
przybyłam posmakować i pączków ze sklepiku szkolnego
(czy mają „duszę” tę samą)
i różowej oranżady z mnóstwem bąbelków
(jeszcze ją pamiętają niektórzy…)
bo sklepik nadal w tym samym miejscu
na holu o identycznie lśniących parkietach
choć moje smaki uczucia młodzieńcze i emocje
o czterdzieści lat starsze…
byłam też w sali największej
gdzie mogłam opowiedzieć o Patronce i Mazowszu
dziś służącej raczej za muzeum
bez miłośników sportu
bez koncertów szkolnego chóru kabaretu
czy warszawskich filharmoników
bo wygrała z nią aula bardziej okazała
podobnie jak biblioteka przestrzenna i pracownie nowe
i to one teraz służą suwalskim orłom
pod okiem zacnych pań dyrektorek Bożenny i Barbary
ale fasada gmachu tak samo dostojna
jak i przyszkolny kościółek też leciwy
gdzie wstępować mogłam tylko po kryjomu
a dziś szeroko na oścież otwarty
przy parku o niebo piękniejszym
z kobiercami kwiatów i strugami fontann
gdzie wcześniej spacerował student Miłosz
i biegała chrzczona naprzeciwko („w Aleksandrze”)
maleńka Mania w poszukiwaniu krasnoludków…
Suwałki, 14 ,czerwca 2011